Wirus zombie atakuje Japonię! Przetrwają tylko najtwardsi, najbardziej zdeterminowani i… cycate licealistki?
Który to już raz ludzkość musi stawić czoła pladze żywych trupów? Zombie – bezmyślne, krwiożercze i lekko nadgniłe bestie, kierowane wyłącznie nieposkromionym apetytem na ludzkie mózgi, to popularni, choć występujący zwykle w roli statystów bohaterowie wielu filmowych horrorów. Dziś oswojone i nieco pocieszne wywołują raczej uśmiech niż przerażenie, a bardziej niż do straszenia nadają się do parodii takich jakWysyp żywych trupów i oczywiście hurtowego wyżynania w grach wideo. Ale ile razy widzieliśmy je w anime?
Highschool of the Dead to seria, którą niezbyt oryginalny pomysł paradoksalnie czyni jednym z nielicznych wyróżniających się tytułów 2010 roku. Idea jest nieskomplikowana: anime o pandemii wirusa zombie z dodatkiem kilku typowo japońskich motywów – w rodzaju haremu cycatych licealistek. Wydawałoby się, że z wyświechtanej konwencji i irytujących wymysłów Japończyków nie da się stworzyć serii, która zwróciłaby uwagę widzów wymagających czegoś więcej niż latającej po ekranie bielizny i hektolitrów posoki, prawda? Na szczęście nie do końca. Przede wszystkim schemat fabularny, który powiela Highschool of the Dead, może został już wyeksploatowany przez zachodnie horrory, ale w anime raczej się do tej pory nie pojawiał i, co ważniejsze, niewiele ma wspólnego z tym, co oglądamy na co dzień w japońskich kreskówkach. Choć o realizmie trudno tu mówić, konwencja stawia bohaterów przed wyzwaniami o wiele bardziej przyziemnymi od tego, co przeważnie serwują im serie shounen – nie można wszak polegać na magicznych mocach i napędzanych traumą z dzieciństwa mechach, a walka o przetrwanie czy poszukiwanie schronienia i broni w takich warunkach okazują się znacznie trudniejsze niż ratowanie ludzkości dla niejednego (Nie)Zwyczajnego Japońskiego Nastolatka. Z drugiej strony dodatki typowe dla japońskiej animacji, nawet te denerwujące, jak choćby absurdalny i momentami komiczny fanserwis, nadają Highschool of the Dead własny rys, odróżniający ten tytuł od zachodnich zombie movies – bo czy w filmach George’a Romero mogliśmy zobaczyć „matrixowe cycki” poruszające się szybciej niż wystrzelony z karabinu pocisk? Sam pomysł ma więc pewien potencjał i spokojnie wystarczyłby do stworzenia może niewymagającej, ale całkiem przyjemnej serii rozrywkowej z pogranicza horroru i kina akcji, a jeśli dodać do tego studio Madhouse będące gwarantem przyzwoitego wykonania – voilà, mamy przepis na sukces! Przynajmniej w teorii.
Historia zaczyna się standardowo – pewnego zupełnie zwyczajnego dnia na ulicach pojawiają się nie do końca zwyczajni osobnicy: jęczący, powłóczący nogami i lekko nieświeży. Jakby tego było mało, rzucają się na ludzi i próbują ich pogryźć! Ugryziony oczywiście w przeciągu kilku minut zmienia się w potwora, a zaraza rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie i już po kilku godzinach drużyna bohaterów wyróżnionych przez scenarzystę to jedyni żywi ludzie w okolicy. W Highschool of the Dead zaszczytu tego dostąpiła grupka japońskich licealistów i cycki, pardon, pielęgniarka szkolna (gdyby zostawić z niej same piersi, prawdopodobnie nikt nie zauważyłby różnicy…). Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie kreacja głównego bohatera, który już w pierwszym odcinku pokazuje, jak daleko mu do typowego „pana na haremie”. Robi to w sposób nietypowy, a mianowicie – dając wybrance serca po gębie, w zasadzie bez wyraźnego powodu. To ci dopiero macho. A odkładając żarty na bok, Takashi Komuro okazuje się po kilku odcinkach postacią całkiem rozsądną, potrafiącą pełnić rolę lidera i zachować się jak mężczyzna. Szybko odrzuca wielkie moralne dylematy i choć zdarza mu się być w dołku, zdecydowanie nie należy do postaci, które w sytuacji kryzysowej, kiedy od działania zależy życie ich lub bliskich im osób, marnują czas na egzystencjalne przemyślenia, użalanie się nad sobą i rozważania o globalnym ociepleniu. Chłopak obsadzony w roli samca beta też spisuje się nieźle, choć nieco zbyt wyraźnie widać, że pulchny otaku, którego fascynacja bronią staje się w zaistniałej sytuacji wielkim atutem, to postać mająca na celu leczenie kompleksów widzów. Z dziewczynami jest nieco gorzej, choć wielu widzów z pewnością polubi seksowną, wojowniczą Busujimę, jedyną postać kobiecą, która ma w tej serii coś do powiedzenia. Poza tym dostajemy standardową rozpieszczoną tsundere Takagi, Rei – dawną miłość głównego bohatera, która momentami bywa mocno irytująca i na wpół niedorozwiniętą pielęgniarkę z wielgachnym biustem, wydającym zabawne odgłosy przy poruszaniu. Cha, cha. Jest jeszcze lolitka, która…. jest lolitką. Czy trzeba dodawać coś więcej? Sromotną klęskę ponoszą natomiast autorzy w momencie, w którym próbują wprowadzić do serii wybitnie złego antagonistę, otrzymując zamiast tego antagonistę wybitnie żałosnego i pozbawionego charyzmy (przedstawianego przy tym jako mistrz manipulacji, dla niektórych wręcz guru – śmiech na sali). Postaci może nie są więc specjalnie fascynujące i brakuje w tej zbieraninie kogoś naprawdę charakterystycznego, ale ogólnie rzecz biorąc – poza drobnymi wpadkami nie jest źle.
W finale każdego odcinka Takashi głosem natchnionego poety przypomina nam o sprawie ważnej, acz nieco oczywistej: to koniec świata, jaki znaliśmy. W tak skrajnej sytuacji ludzie mogą zmienić się nie do poznania, przestać przestrzegać jakichkolwiek zasad i praw; są gotowi zrobić wszystko, żeby przetrwać. Wizja zagłady – świata nie post‑apokaliptycznego, ale w trakcie apokalipsy – to jeden z istotnych atutówHighschool of the Dead. Zamiast koncentrować się na dramacie jednostek i stawiać głównych bohaterów przed nierozstrzygalnymi dylematami (a później zamęczać widza spowodowaną tym traumą), seria skupia się na pokazaniu szaleństwa wokół nich. Wypada to całkiem interesująco, zwłaszcza że w anime rzadko mamy okazję oglądać ludzi postawionych w takiej sytuacji, będących jedynie bezradnymi i mało znaczącymi ofiarami o wiele większej katastrofy, mogącymi najwyżej ratować własną skórę. Oczywiście takie rozwiązanie ma też minusy, przede wszystkim znacznie utrudnia stworzenie fabuły, która byłaby w stanie wciągnąć widza – scenariusz sprowadza się przecież do walki o przetrwanie. I choć faktycznie brakuje trochę w Highschool of the Dead intrygi i ciekawych zwrotów akcji, to seria potrafi przyciągnąć do ekranu (o ile oczywiście nie wymaga się od niej więcej, niż jest w stanie dać serial o zombie i podskakujących biustach) i ogląda się ją nawet nieźle, również jako niezamierzoną komedię. Rzecz jasna, jest wiele momentów, w których trudno brać na serio to, co dzieje się na ekranie – zwłaszcza wtedy, gdy w grę wchodzi absurdalny i momentami wręcz groteskowy fanserwis. W końcu nic tak nie kręci Japończyków jak widok majtek pożeranej właśnie przez żywe trupy dziewczyny! Do golizny idzie się przyzwyczaić, ale niestety zdarzają się momenty, w których góruje ona nad fabułą i w zasadzie wszystkim innym, jak choćby przestój w akcji trwający cały odcinek, wprowadzony tylko po to, żeby można było pokazać bohaterki w łazience… Niemniej fanserwis w tej serii jest raczej kretyńsko śmieszny niż niesmaczny, więc jeśli nie jest się nań mocno uczulonym, można go jakoś znieść.
Od strony technicznej anime prezentuje się bardzo dobrze, choć pod pewnymi względami nie zachwyca. Autor mangowego pierwowzoru Highschool of the Deadniestety wybitnym artystą nie jest, prawdę mówiąc, zajmuje się głównie tworzeniem rysunkowego porno… Specyficzna kreska nie przypadnie do gustu każdemu, poza tym można się przyczepić do niestarannego wykonania niektórych scen, sprawiających wrażenie, że animatorzy zwyczajnie sobie odpuścili, żeby przejść już do pracy nad sekwencjami akcji stojącymi na nieco wyższym poziomie niż cała reszta. Poza tymi ostatnimi warto pochwalić sensowne wykorzystanie 3D. Czasem zbyt wyraźnie rzuca się w oczy oszczędna animacja: statyczne kadry z dźwiękiem czy odcinek, którego pierwsze kilka minut sklejono z wykorzystanych już scen. Muzyka stanowi niezłe tło dla akcji i ma swój udział budowaniu klimatu, a opening byłby niezłym rockowym kawałkiem, gdyby nie wokalistka, której umiejętności pozostawiają wiele do życzenia. Warto wspomnieć o endingach zmieniających się co odcinek – choć wszystkie piosenki końcowe wykonuje ta sama osoba, Kurosaki Maon, znajdą się wśród nich utwory różniące się zarówno klimatem, jak i jakością.
W ostatecznym rozrachunku Highschool of the Dead okazuje się serią niezłą, choć przeznaczoną dla specyficznego odbiorcy. Przeciwnicy fanserwisu i makabry zwyczajnie nie powinni dotykać tego tytułu, za to ci, których te elementy nie gorszą, mogą się bawić całkiem nieźle. Wielbiciele zombie wypatrzą smaczki, które umkną innym, poza tym z pewnością będą zainteresowani tym, jak z tematem poradzili sobie Japończycy – powinni zatem dodać sobie przynajmniej jedno oczko do oceny. Nie jest to może tytuł, którym warto się zachwycać, ale ogląda się go nawet przyjemnie i choć po niektórych odcinkach można zwątpić w autorów, ostatecznie nie żałuję, że nie przerwałem oglądania. Ode mnie ocena z góry skali, choć jestem świadom, że znajdą się tacy, dla których to anime zasłużyło na maksymalne noty i inni, według których dawać jemu więcej niż dwa, to bluźnierstwo. Jeżeli sama koncepcja pełnej fanserwisu serii o zombie was nie odrzuca, radzę samemu sprawdzić, do której grupy się zaliczacie.
Główne Postacie:
Główne Postacie:
Hisashi Igō |
Takashi Komuro |
Kōichi Shidō |
Saya Takagi |
Saeko Busujima |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz